Ursynów Cup i inne turnieje czyli "You know who..."
Chyba już nie da się ustalić, kiedy dokładnie to się stało, ale przypomnieć warto. Jedna z dziennikarek, grywająca w tenisa amatorsko, i to na poziomie nieprzesadnie zaawansowanym, postanowiła napisać reportaż uczestniczący. To taki gatunek dziennikarski, w którym twórca staje się także tworzywem. Pani redaktor zgłosiła się do eliminacji, ale nie znała regulaminu i na swój jedyny mecz (o drugim chyba nawet ona sama nie myślała) nie przyszła. Być może do dzisiaj jest na liście dłużniczek ITF (kara za niestawienie się na mecz wynosiła wtedy bodaj 50 dolarów).
Inni warszawscy dziennikarze nie są notowani w ITF, ponieważ Tie Break organizował turnieje wyłącznie dla kobiet. Grać więc nie mogli, za to chętnie bywali na Stokłosach i przy Koncertowej. Bywały sezony, a konkretnie jeden – 2006, kiedy Bernard Rejniak i jego ekipa zorganizowali na swoich kortach aż dwa turnieje: Ursynów Cup i BGŻ Cup.
Nie wierzcie dziennikarzom, jeśli będą mówili, że już wtedy
przewidywali to czy tamto. Możecie natomiast im wierzyć, że w bardzo
licznym, jak na rangę turnieju, gronie oglądali pierwsze zawodowe
zwycięstwo Agnieszki Radwańskiej. Jeśli spojrzycie na ranking WTA, to
wszystkie z sześciu najwyżej dziś sklasyfikowanych Polek chociaż raz
zajechały po punkty i dolary na Koncertową. „Isia” wygrała („Tenisklub”
nie zdążył o tym napisać, bo powstał pięć miesięcy później), Magda
Linette przebiła się przez eliminacje, Urszula Radwańska i Katarzyna
Kawa przegrały w finale, Paula Kania odpadła w półfinale, a Katarzyna
Piter z „dziką kartą” dwa razy już w pierwszej rundzie odbiła się od
rozstawionych rywalek. Magdy Fręch nie było, bo była za młoda.
Przez
10 lat Ursynów miał filię w Olecku. Bernard Rejniak przekonał kogo
trzeba, że turniej to świetny sposób i na promocję miasta poza sezonem, i
na przyciągnięcie na korty dzieci i młodzieży. Do dziś w „Ignasiówce”
(domku klubowym), jak w muzeum, przechowywane są tablice z drabinkami.
Zapytajcie o nie, jeśli tam kiedyś będziecie. Od razu też dowiecie się,
które z uczestniczek turnieju przebiły się później do czołówki WTA. Tu
tylko trzy przykłady z pierwszej „50”: Agnieszka Radwańska (numer 2),
Karolina Pliszkova (7), Marta Domachowska (37). I o Klaudii
Jans-Ignacik, finalistce Roland Garros w mikscie też wypada wspomnieć.
Barbro Raabe nie była sędzią naczelną zaledwie dwóch, może trzech turniejów organizowanych lub współorganizowanych przez Tie Break. W domu w Asker ma album, w którym przechowuje drabinki wszystkich zawodów, które prowadziła. Ursynów i Olecko – nie mamy powodów nie wierzyć – to jedne z jej najbardziej ulubionych miejsc pracy.
W Olecku Barbro miała zwyczaj wychodzić przed pierwszymi meczami na balkon i zapowiadać przez mikrofon, kto z kim i na którym korcie. Nie zrezygnowała z niego nawet wtedy, gdy Magdalena Kiszczyńska szykowała się do meczu z Veroniką Cztvrtniczkovą.
– Magdalena Kisz-sz-czyn-ska – już na tym nazwisku omal nie połamała sobie języka, ale walczyła dalej – plays Veronika Cz... Cztr... Czvtr... You know who – w końcu się poddała.
Barbro bardzo polubiła Magdę. Nie tylko za to, że Polka wyeliminowała Czeszkę i uwolniła ją od konieczności wymawiania nazwiska, które sprawia kłopoty także nam. I nie tylko ona. Kiszczyńską do dziś wspominają w Olecku jako grzeczną, miłą i zawsze uśmiechniętą dziewczynę. Również jako jedyną, która wygrała tam dwa razy.